listopada 11, 2017

#15. Recenzja. Off-Campus.

#15. Recenzja. Off-Campus.


Tytuł: Układ, Błąd, Podbój, Cel
Autor: Elle Kennedy
Tłumaczenie: Anna Mackiewicz
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Rok wydania: 2016-2017
Liczba stron: 464,  376, 447, 427

 Rok szkolny w toku  więc co najlepiej czytać? Oczywiście, że książki ze szkołą w tle. Na serię „Off-Campus” natrafiłam jakiś czas temu i muszę przyznać, że mimo prostoty cykl autorstwa Elle Kennedy stał się jednym z moich ulubionych.  Z ogromnym niecierpliwieniem czekałam na zakończenie historii, a kiedy już wreszcie dostałam ostatni tom w ręce nie chciałam go czytać i żegnać się z bohaterami. Po ciężkiej walce z samą sobą, wzięłam się w garść i przeczytałam „Cel”.

  Seria „Off-Campus” opowiada historie czterech przyjaciół hokeistów. W każdym poszczególnym tomie poznajemy bliżej jednego z młodych sportowców. Garrett, Logan, Dean, Tucker tworzą zgraną paczkę przyjaciół. Wiele ich łączy, ale każdy z nich ma inną historię i priorytety. Kiedy poznają niepowtarzalne dziewczyny, ich życia zmieniają się w zawrotnym tempie. Już nie tylko alkohol, imprezy i sport są dla nich najważniejsze. Czy czwórka hokeistów znajdzie szczęście i spokój?

  Po cyklu książek autorstwa Elle Kennedy nie spodziewałam się zbyt wiele. Akademicki romans i tyle, niewymagające powieści na jeden raz. Dostałam to co chciałam i nawet jeszcze więcej. Jestem oniemiała, że tak prosta seria podbiła moje serce. Zaczynając czytać „Układ” wiedziała, że książki pani Elle są wręcz idealne dla mnie. Tak, wiem, te powieści są szablonowe i przewidywalne jak cholera, ale mimo wszystko bardzo dobrze bawiłam się czytając je. Jak nigdy ten lekko prostacki humor spodobał mi się.  Książki idealne na ciężki i smutny dzień, nie dobiją nas jeszcze bardziej. Zresztą historie zawarte w tej serii są tak proste, aż miło czytać. Nie musimy godzinami zastanawiać się o co chodzi w skomplikowanej fabule, wszystko jest klarownie wyjaśnione. Mimo, że miejscami poruszone są dość trudne tematy, autorka pisze o tym z ogromną lekkością. Dzięki temu suniemy po kartach historii oraz nie czujemy przytłoczenia. Ogólnie cała seria jest bardzo plastycznie wykreowana, każdy znajdzie coś ciekawego dla siebie. Co więcej, seria jest bardzo romantyczna, ale ma też ten pazur, który nie czyni z niej kolejnej przesłodzonego cyklu dla rozmarzonych nastolatek. Nie ma tu za wiele typowo cukierkowych scen, bohaterowie na każdym kroku w zabawnych sposób dogryzają, dokuczają sobie. I jak ich tu nie lubić? Są zupełnie normalni, jak my! Całkowicie przepadłam w „Off-Campus”.

  Nic nie jest idealne, niestety. Pierwsze czego bardzo nie lubię w tym cyklu, to to, że już skończyłam go czytać. Potrzebuję więcej!  Koniec z tymi żartami.  Czytając pierwszy tom byłam zachwycona, ale późniejszy „Błąd” był błędem. Książkę czytało mi się bardzo dobrze, zresztą jak wszystkie tej autorki, ale jakoś nie przemówiła do mnie. Była troszkę napisana na siłę. Na szczęście dalsze czytadła z tego cyklu były zdecydowanie lepsze!

  Cykl „Off- Campus” polecam każdemu, w szczególności młodym kobietom i fanom twórczości Colleen Hoover!  Spędzicie przy tej serii wspaniały, zabawny czas. Nie pożałujecie i czytajcie jak najprędzej. Moja ocena 8/10.



Enjoy!

listopada 09, 2017

Moje ulubione młodzieżówki.

Moje ulubione młodzieżówki.
 Zapewne większość z was zaczytywała się lub nadal zaczytuje się w książkach typowo dla młodzieży. Czasami możemy usłyszeć, że ktoś jest za stary na te książki, ale co z tego skoro literatura dla młodszych czytelników może być tak samo wartościowa i świetnie napisana. Zresztą książki młodzieżowe zwykle szybko się czyta więc są idealne dla zajętych osób. Co więcej, ciągłe premiery nowych powieści powodują, że zawsze jest w czym wybierać. Sama mam odwieczny problem co dziś przeczytać, więc często sięgam po różne książkowe zestawienia. Po wielu odwiedzonych witrynach doszłam do wniosku, że stworzę swoją listę ulubionych młodzieżówek, trochę już ich przeczytałam :)



Seria Dwór Cierni i Róż - jeden z największych bestsellerów ostatnich miesięcy. Chyba wszyscy czytali w tym też ja! Fenomenalna saga, tyle. Jestem po uszy zakochana w Rhysie, jedna z moich ulubionych postaci książkowych. Poza tym chyba każdy z nas zna baśń o Pięknej i Bestii, ta wersja jest zdecydowanie ciekawsza i mroczniejsza. Mamy tu nie tylko wątki miłosne, ale także świetnie rozwinięty motyw wojny. Polecam z całego serca!



Seria Buntowniczka z pustyni - saga idealna dla fanów Księgi tysiąca i jednej nocy. Pustynia, żar słońca, rozgrzewająca lektura na każdą porę roku panującą w naszym klimacie. Inteligentni, sprytni i silni bohaterowie podbiją wasze serca niczym moje. Więcej na ten temat znajdziecie w moich poprzednich recenzjach Buntowniczki z pustyni oraz Zdrajcy Tronu.



Seria Off-Campus - typowy, szablonowy i przewidywalny romans akademicki, ale mimo wszystko jedna z moich ulubionych serii książkowych. Dlaczego? Nie mam pojęcia co jest takiego w powieściach autorstwa Elle Kennedy, że czytałam je z zapartym tchem i miesiącami czekałam na następny tom. A teraz będąc po lekturze tego cyklu nie wiem co ze sobą zrobić. Jeśli jesteście fanami Hoover, polecam sięgnąć po te książki. Podobny klimat i dobra zabawa.



Seria Szeptem - już kiedyś pisałam, że moja przygoda z czytaniem zaczęła się właśnie od książek spod pióra pani Fitzpatrick. Patrząc z biegiem lat, saga ta nie jest czymś zupełnie niezwykłym i nowatorskim, ale mam ogromny sentyment do głównych postaci, szczególnie Patch'a. To właśnie dzięki "Szeptem" pokochałam literaturę i przepadłam na zawsze w książkach.



Maybe someday - znów Hoover, już kiedyś pisałam o twórczości tej pani, jeśli jeszcze nie czytałeś mojej opinii zapraszam na nią [link]. Praktycznie wszystkie książki tej autorki są w gruncie rzeczy takie same, ale ta w szczególności utkwiła mi w pamięci. Chętnie wracam do pewnych fragmentów, a nie zdarza mi się to często.

BONUS!

Większość z nas czyta literaturę młodzieżową więc także zaprosiłam wspaniałą Angelikę aby opowiedziała coś o swojej ulubionej książce dla młodzieży.



Miasto świętych i złodziei - wydarzenia odgrywające się w tej książce momentami są drastyczne, patrząc z punktu widzenia młodego człowieka niepojęte jest to, że szesnastoletnia dziewczyna mogła przejść w swoim życiu tak wiele. Jednak cała akcja została dokładnie przemyślana i idealnie pasuje do krajobrazów Kenii. Tu nie ma czasu na cofnięcia akcji, na jakikolwiek zastój- autorka po prostu popycha akcje do przodu, brnie równym tempem, nie zanudzając dzięki temu czytelnika. Osobiście bardzo lubię książki, których akcja jest osadzona w krajach Afryki. Ta książka wywarła na mnie ogromne wrażenie, dostarczyła wiele emocji i pozwoliła inaczej spojrzeć na to, co czują młodzi ludzie w krajach pogrążonych w wojnie. Momentami byłam wstrząśnięta opisami, lecz książka dzięki temu zyskała w moich oczach. Na pewno można wynieść z jej przeczytania wiele przydatnych wniosków


A jakie są wasze ulubione książki młodzieżowe? 

listopada 05, 2017

#14. Recenzja. It ends with us.

#14. Recenzja. It ends with us.

Tytuł: It ends with us
Autor: Colleen Hoovera
Tłumaczenie: Anna Gralak
Wydawnictwo: Otwarte
Rok Wydania: 2017
Liczba stron: 359


  Colleen, cudowna Colleen. Całkiem niedawno pojawił się wpis na moim blogu, gdzie tłumaczę dlaczego czytam książki tej autorki. Jeśli jeszcze nie zapoznałeś się z tym komentarzem, to zapraszam cię do krótkiej lektury. „It ends with us” jest najnowszą wydaną w Polsce powieścią Hoover.  Książka ta zgarnęła nagrodę za najlepszy romans – Goodreads Choice Awards 2016. Oczywiście, że musiałam ją przeczytać, nie ma przeproś.

  Lily po śmierci swojego ojca poznaje młodego i ambitnego neurochirurga Ryle’a. Początkowa fascynacja przeradza się w miłość. Idealna historia z idealnymi bohaterami. Ale czy na pewno? Życie Lilly i Ryle wcale nie jest takie perfekcyjne jak może się wydawać, nigdy nie wiadomo co dzieje się za zamkniętymi drzwiami.  Prawdę o pozornie kochającej się parze jest w stanie dostrzec Atlas, stary przyjaciel Lilly z przeszłości. Czy pomoże jej, tak jak ona jemu lata temu?


  „It ends with us” jest zupełnie inną książką Hoover. Nie jest to kolejna słodko-cukierkowa powieść dla romantyczek. Ta powieść zawiera historię, która niestety może przydarzyć się każdej kobiecie. Przemoc domowa jest zdecydowanie częstszym zjawiskiem niż może się nam wydawać. Colleen rozpoczyna powieść jak każdą inna. Wielka miłość, ale potem dzieje się coś zupełnie niespodziewanego. SPOJLER! Ryle po raz pierwszy uderza Lily. Hoover w swoich powieściach nigdy nie przedstawiała w ten sposób głównych bohaterów. Dana sytuacja powtarza się jeszcze kilkukrotnie.  Lily po pewnym czasie staje się moją bohaterką. Tak, chyba jeszcze nigdy nie zgadzałam się z wyborem dokonanym przez postać. Lily postanawia zakończyć ten toksyczny związek. Colleen tym sposobem pokazała jaka może być siła w jednej osobie. Wybrała własne szczęście i bezpieczeństwo, mimo wszelkich późniejszych starań jej partnera.  Uwielbiam wszystkie bohaterki książek Hoover, ale ta właśnie powinna być inspiracją dla wielu ludzi. Ale wiedzie co jest najtragiczniejsze w tym wszystkim? Kiedy skończyłam czytać zastanawiałam się dlaczego autorka tylu przesłodzonych romansów sięgnęła po taki temat i tak go zakończyła. Jak nigdy otworzyłam na na części tzw. od autora.  Colleen po części opowiedziała w tej książce historię swojej rodziny. Tak intymne wyznanie zasługuje na szacunek. Nie wiem czy każdy autor potrafiłby wpleć w fabułę powieści tak drastyczny kawałek swojego życia. Wielki szacunek! Nie będę skupiać się na resztach aspektów tej książki.

  Tu powinna być część w której wymieniam wady tej powieści, ale nie mogę. Wszystko jest spowodowane wyznaniami autorki na końcu dzieła. Powiem tyle, byłam na początku zakochana w Ryle, jak w każdym bohaterze wykreowanym przez tą pisarkę. Złamała mi serce całą tą historią.


  Zachęcam każdego do sięgnięcia po „It ends with us”, nie tylko ze względu na fabułę, ale także na osobista historię autorki. Uważam ,że powinno powstać więcej książek o takiej tematyce aby otworzyć ludziom na pewne sprawy oczy. Moja ocena 9/10.

listopada 02, 2017

#13. Recenzja. Seria Dwór cierni i róż.

#13. Recenzja. Seria Dwór cierni i róż.

Tytuł: Dwór cierni i róż, Dwór mgieł i furii, Dwór skrzydeł i zguby
Autor: Sarah J. Maas
Tłumaczenie: Jakub Radzimiśnki
Wydawnictwo: Uroboros
Rok wydania: 2016, 2017
Liczba stron: 524, 768, 846

 „Dwór cierni i róż” jest chyba obecnie jedną z najpopularniejszych serii młodzieżowych. Wydaję mi się, że wszystkie książki autorstwa Sarah J. Maas stają się bestsellerami. Jestem po lekturze jej dwóch sag, ale dziś wybrałam słynne "Dwory". UWAGA! Recenzja może zawierać spojlery, wszystko będzie zaznaczone, nie martwcie się :)

  Główną bohaterkę, Feyre poznajemy kiedy podczas zimy, wyrusza na polowanie, gdzie zabija ogromnego wilka. Niedługo po tym zdarzeniu do jej drzwi przybywa tajemniczy Fae, który żąda zadośćuczynienia za ten czyn. Wraz z bestią wyrusza do Prythian. Łowczyni rozpoczyna nowe fascynujące i niebezpieczne życie. Po wielu miesiącach spędzonych w towarzystwie Tamlina, poznaje charyzmatycznego Rhysanda, księcia Dworu Nocy. Po tym spotkaniu dotychczasowy los bohaterki zmienia się diametralnie. W między czasie toczy się walka o władzę w królestwach. Na Feyrę i jej towarzysza czeka pełno ciężkich decyzji i mrocznych wrogów. Jakich wyborów dokona młoda łowczyni? Czy w ostatecznym rozrachunku dobro zwycięży? 

  Kilka dni temu zakończyłam czytanie ostatniego jak dotychczas tomu tej serii. Powiem szczerze, jest to jedna z przyjemniejszych przygód książkowych w moim  życiu. A dlaczego? „Dwór cierni i róż” jest dużo mroczniejszą wersją baśni o Pięknej i Bestii. Jako mała dziewczynka uwielbiałam tą historię, dlatego pomysł na serię bardzo przypadł mi do gustu. Ponad to, książki są bardzo obszerne, ale mimo wszystko szybko czyta się je i można świetnie zrelaksować się. Ogólnie mówiąc, świat stworzony przez Maas jest fenomenalnie wykreowany. Wszystko jest znakomicie dopracowane oraz dopięte na ostatni guzik. Książki wciągają od pierwszej strony, momentami nie mogłam przestać czytać.  Przyznam bez bicia, najlepszym tomem dla mnie jest oczywiście, „Dwór mgieł i Furii”. Dlaczego. Przed państwem cudowny Rhys! Spojler! Czytając o pierwszym jego spotkaniu z Feyra, wiedziałam, że wszystko doprowadzi do tego, że będą razem. Mimo tej wielkiej Tamlina, ja już wtedy wiedziałam to J Dziwne byłby wprowadzać kolejnego księcia, który nie odegrałby znaczącej roli w życiu bohaterki. Tamlin już na początku irytował mnie, ale apogeum zaczęło się na początku drugiego tomu. Był zdecydowanie zbyt przewrażliwiony na punkcie Feyry, rozumiem bał się straty i bardzo ją kochał, ale ograniczanie jej nie miało sensu. Rhys jest za to zupełnie inny. Poznajemy go jako przemądrzałego księcia, ale z biegiem czasu dowiadujemy się, że mimo złych czynów, jest dobrym władcą. Był gotów poświęcić swoje życie za bezpieczeństwo najbliższych i poddanych. Zresztą wystarczy spojrzeć jak traktował Feyrę. Nie była tylko jego ozdobą, była towarzyszką, równą jemu. Nigdy jej nie ograniczał, liczył się z jej zdaniem i wspierał. Ideał wręcz! Spokojnie, mogę tak godzinami, ale dam już wam spokój. Powiem jeszcze, że jestem ogromną fanką okładek. Są cudowne i każda oddaje charakter danej książki.

  Pozachwycałam się, a teraz czas na marudzenie. Tak, ta seria nie jest idealna. Ogólnie pierwsza dwa tomy są zdecydowanie lepsze od ostatniego. Po pierwszym rozdziale wiedziałam jak zakończy się ta historia, z jednej strony cieszę się, że wszystko potoczyło się po mojej myśli, ale czegoś mi brakuje w tym wszystkim. Może jakiegoś wielkiego zaskoczenia, sama nie wiem do końca, ale pewnie wam też się to zdarza. Zresztą już nie chodzi tylko o zakończenie, „Dwór skrzydeł i zguby” jest po prostu przewidywalny. Zresztą nie tylko to mi przeszkadzało. Maas według mnie nigdy nie operuje jakimś wymagającym bądź wyrafinowanym słownictwem, ale to co jest w ACOTAR, kuło mnie w oczy. Nie będę mówić jakie wszystko wydaje się ubogie tam, troszkę za dużo do wymieniania. Powiem tyle, kochana autorko, nigdy więcej nie bierz się za sceny erotyczne. Rozumiem, że mamy tu wątki romantyczne, które warto rozwijać, ale nie w taki sposób. Te żenujące podteksty i kompromitujące motywy seksualne powodowały, że chciałam zostawić książkę i do niej nie wracać. Skończyło się tylko na przerzucaniu stron, nie mogłam przez to przebrnąć. Dawno przez powieść nie byłam tak zdegustowana jak tutaj. Podtrzymuję to, że jest to jedna z przyjemniejszych serii jakie przeczytałam, mimo swoich wad, ale przecież nic nie jest perfekcyjne.

  Seria autorstwa Sarah J. Maas jest godna polecenia wszystkim fanom typowych młodzieżówek. Wojna, miłość, intryga, każdy coś znajdzie dla siebie. Przyznam szczerze, że jeśli wyjdą inne książki z tego uniwersum, to na pewno je kupię i przeczytam. Moja ocen 8/10.



Enjoy!

października 31, 2017

Dlaczego czytam książki Colleen Hoover?

Dlaczego czytam książki Colleen Hoover?




 Colleen Hoover, fenomen pisarki książek dla młodych dziewczyn i kobiet. Chyba każda z nas natknęła się chociaż raz na jakąkolwiek powieść spod pióra tej autorki, a zapewne część podobnie jak ja czyta dzieła tej pani. Ale dlaczego tyle z nas sięga po taką literaturę, którą niemożna nazwać górnolotną. Sprawa jest bardzo prosta, dlaczego sięgamy po książki tego typu. Wszystko opowiem na swoim przykładzie jako wierniej i oddanej czytelniczce Hoover.

  Moja przygoda z twórczością tej pani rozpoczęła wraz z wydaniem słynnego już "Hopeless". Jako nastolatka (że niby teraz jestem baaaardzo dorosła) byłam zakochana w powieściach z głównym wątkiem miłosnym. Książki Hoover spełniały wszystkie warunki aby być w tamtym okresie najlepszymi pozycjami z jakimi miałam do czynienia. Przystojny chłopak, szara myszka oraz prawdziwe uczucie, czego więcej może potrzebować biedna 15 latka :) Może potrzebować więcej, a czego? Oczywiście, że dodatkowych szablonowych i przewidywalnych powieści o wspaniałej miłości. Uwierzcie, przeczytałam masę takich publikacji, raz lepszych, a raz gorszych. Mimo wszystko nadal chętnie sięgam po tego typu twórczość. I o dziwo, robię to z ogromną przyjemnością. 

  Powieści Hoover jak już mówiłam są bardzo szablonowe oraz przewidywalne, ale dzięki temu bardzo łatwo czyta się je. Nie muszę godzinami siedzieć i zastanawiać się dlatego tak a nie inaczej. Wszystko jest podane jak na tacy, wystarczy proste kawałeczki skleić w jedną całość. Idealne dzieła aby wyłączyć mózg i relaksować się.  Kolejne co bardzo lubię w czytadłach tej pani to główni męscy bohaterowie. Bruneci, blondyni, wysportowani, utalentowani i bogaci, jest w czym wybierać. Książkowe ucieleśnienie marzeń. Dziewczyny, która z nas czasami nie chciałaby mieć takiego Owen'a czy Ridge'a. Proszę tu nie kłamać! Ja wiem, że czasami taki obraz doskonałości przydałby się każdej z nas. Co więcej, styl tej autorki jest bardzo lekki. Wszystko czyta się bardzo płynnie i szybko. Dla jednych to wada, a dla mnie zdecydowanie ogromny plus. Nie po to sięgam po romanse żeby męczyć się, tylko po to aby wreszcie odpocząć. Zresztą potrzebuję czasami przeczytać, że coś się dobrze kończy.


Colleen tak samo jak większość pisarzy ma swoje wzloty i upadki. Ogromnym faux pas jest dla mnie "Never, never" w duecie z Tarryn Fisher. Pomysł na książkę jest bardzo oryginalny, ale co z tego jak wykonanie utrudnia czytanie. Nigdy tak nie męczyłam się z powieścią Hoover jak z tą. Czytałam i czytałam, jakoś w końcu przebrnęłam przez tą gafę, ale nigdy nikomu, nawet największemu wrogowi nie polecam czytania "Never, never".  Ponarzekałam sobie, więc pora na jakieś dobre słowa. Przeczytałam wszystkie obecnie wydane książki tej autorki i najcieplej wspominam "Maybe Someday". Chyba najciekawsze dzieło tej pani, nie pod względem fabularnym, ale postaci. Zwykle spotykam się ze zdrowymi, młodymi ludźmi, a Ridge jest głuchy. Jakie to miłe zaskoczenie, że nie jest on tak bardzo perfekcyjny (choć nadal jest mimo swoich problemów). Oczywiście zakończenie "Maybe Someday" jest takie jak powinno być. Żyli długo i szczęśliwie.

  Wszystkim fankom Hoover polecam także inne, może ciut podobne pozycje na długie wieczory spod pióra Elle Kennedy, czyli jej akademicka seria "Off-Campus". Jest dla mnie tak samo świetną pisarką jak Collen.

  A wy co sądzicie o tej pani? Czekam na wasze opinie :)



Enjoy!


października 28, 2017

#12. Recenzja. Outliersi.

#12. Recenzja. Outliersi.
"Czy wiesz, o czym teraz myślę? Czy mogę ci zaufać? Czy mogę zaufać sobie?"





Tytuł: Outliersi
Autor: Kimberly McCreight
Tłumaczenie: Piotr Kaliński
Wydawnictwo: Czarna Owca
Rok wydania: 2017
Liczba stron: 384

O książce Kimberly McCreight było w pierwszym kwartale tego roku. Sama miałam ogromną  ochotę na schrupanie tej powieści, ale pod wpływem słabszych opinii wahałam się co do zakupu aż do niedawna. Książkę upolowałam za 15 zł z czego jestem ogromnie zadowolona. Zostało tylko przeczytać i tak też zrobiłam. 

 Wylie od urodzenia miała ze sobą częste problemy, a starta bliskiej osoby uderzyła ją z podwójną siłą. Całe dnie spędza w domu, zupełnie odizolowana od świata. Wszystko zmienia się pewnego wieczoru kiedy matka jej najlepszej przyjaciółki informuje, że jej córka zniknęła bez śladu. Wraz z  chłopakiem Cassie podejmują się niezwykle trudnego zadania odnalezienia dziewczyny. Czy uda im się sprowadzić nastolatkę do domu?

  Zgadam się niemal w 100% co do rekomendacji zamieszczonych na okładce tej powieści. "The Outliers" to niesamowita historia, którą pochłonęłam w zaledwie dwa wieczory. Książka ta ma bardzo nieszablonową fabułę. Nigdy wcześniej nie spotkałam się z takim sposobem prowadzenia zdarzeń. SPOJLER! Cała akcja ma miejsce  w ciągu jednej nocy. Ten zabieg powoduje, że wszystko zawarte w tym tomie wydaje się bardzo dynamiczne i  nieprzewidywalne. Z zapartym tchem przewija się kolejne strony, nigdy nie można być pewnym co stanie się w następnym rozdziale. Wiecie co jest bardzo fajne? Po opisie z tyłu książki nadal ciężko jest wywnioskować o czym ona jest. Fabuła nie jest niepotrzebnie opisana. Wielki plus. Kolejne, co niezmiernie urzekło mnie jest męski bohater - Jasper. Na początku wydaje się dokładnie taki sam jak opisywała go Wylie, a potem ogromne zaskoczenie. Jest zupełnie innym chłopakiem, chcącym jak najszybciej rozwiązać zaistniałą sytuacje. Uogólniając, wyjątkowo nie irytował mnie tu żaden bohater, wszyscy byli wyważeni i pasowali do historii. bardzo trafionym zabiegiem są retrospekcje. Daje nam to możliwość poznania jak wyglądało życie głównej bohaterki przed feralną nocą. Wszystko w jej wspomnieniach wygląda na zupełnie zwyczajne, nic nie wskazuje na tak dramatyczny obrót akcji. Ponad to, chcę dodać, że wydanie "The Outliers"jest fenomenalne i bardzo przyciąga okładkowe sroki, takie jak ja! :)

  Kiedyś trzeba zakończyć całe to zachwycanie się, przecież nic nie jest idealne. Wcześniej pisałam jakie to nie jest wspaniałe, że wszystko dzieje się w tak krótkim czasie i podtrzymuję te słowa, ale. Ponad połowę książki czytałam bez żadnych problemów. potem im pojawiało się więcej bohaterów czułam się bardzo zagubiona. Nie wiedziałam kto jest kim i za co odpowiada. Na dodatek, kłamstwo goniło inne kłamstwo. Co rozdział następowała zmiana wersji wydarzeń, raz ten to zrobił, potem ktoś inny. Nie zgłupiej tu człowieku. |Przez ten cały bałagan fabularny, jestem bardzo zmieszana co do końcówki. Mniej więcej wiem o co chodziło, ale mimo wszystko potrzebuję dokładniejszego wyjaśnienia. Może otrzymam to w kolejnym tomie tej serii.


  "The Outliers", to niemalże idealna powieść aby odciąć się od rzeczywistości, ale także od typowej literatury młodzieżowej. Jeżeli potrzebujesz czegoś, co  nie powiela kolejnych schematów, sięgnij po tę książkę. Na pewno nie będziesz żałować. Moja ocena 8/10.


Enjoy!

października 23, 2017

#11. Recenzja. Kroniki Jaaru. Księga Luster.

#11. Recenzja. Kroniki Jaaru. Księga Luster.
"Gdyby Harry Potter był dziewczyną, nazywałby się Kate Hallander!"



Tytuł: Kroniki Jaaru. Księga Luster
Autor: Adam Faber
Wydawnictwo: Czwarta strona
Rok wydania: 2017
Liczba stron: 450



 Od kilku miesięcy spotykam się z licznymi zdjęciami bądź recenzjami "Kroniki Jaaru". Książka ta wyskakuje wręcz z lodówek, chyba każdy już zapoznał się z tą powieścią tylko nie ja. Przecież nie mogę być gorsza, także postanowiłam sięgnąć po dzieło spod pióra Adama Fabera. Na dodatek, jesteśmy już po premierze kolejnej książki z tego cyklu więc tym bardziej powinnam dowiedzieć się o co tyle szumu. 

 Kate jest zwyczajną nastolatką wiodącą spokojne życie w Londynie wraz ze swoją ciotką. Pewnego dnia dziewczyna postanawia odwiedzić tajemniczy sklep pełny mistycznych przedmiotów.  Całe jej życie wywraca się o 360 stopni kiedy otrzymuje od właścicielki Księgę Luster. Dziewczyna postanawia użyć magii aby zdobyć przystojnego Jonathana, jednak wszystko przybiera nieoczekiwany obrót. Kate przenosi się do magicznej krainy gdzie spotyka wiele baśniowych postaci. W przygodzie po krainie towarzyszy jej młody Fion, stały mieszkaniec Jaaru. Czy Kate uda się wrócić całej i zdrowej do domu, czy może postanowi podjąć wyzwania nowego światu?

 Uff, dałam radę przebrnąć przez jeden z największych bestsellerów tego roku i nie żałuję! Kroniki Jaaru przeczytałam w ciągu jednego wieczoru, to musi coś oznaczać. Momentami byłam tak bardzo pochłonięta, że zapominałam o całym otaczającym mnie świecie. Na tak duży sukces wypływa na pewno sama historia jak i sposób jej prowadzenia. Książka jest pisana narracją trzecioosobową, nie jestem zwolenniczką tego zabiegu, ale wyjątkowo w tym przypadku w żaden sposób nie przeszkadzało mi to. Ba, nawet lepiej i szybciej czytało mi się "Księgę Luster". Ten sposób narracji daje nam możliwość poznania wszystkich aspektów i wątków powieści. Co więcej, czytelnik nie musi męczyć się z "głębokimi" monologami bohaterów. Autor także zrobił wspaniałą rzecz, która rzadko się zdarza w nowoczesnych powieściach, otóż nie wplótł nachalnego wątku romansowego. Mamy tu delikatne zaczątki romansu, które prawdopodobnie zostaną rozwinięte w kolejnej części cyklu. Same postacie są także świetnie i z pomysłem wykreowane. Nie mamy tu kolejnej szarej myszki, która boi się własnego ciernia, tylko zwyczajną nastolatkę. Także Fion jest bardzo przystępnym bohaterem. Mimo swojego magicznego pochodzenia, zachowuje się jak zwykły młody człowiek. Bardzo urzekły mnie jego kłótnie z ojcem, było to bardzo naturalne i niewymuszone. Prócz świetnego wnętrza, książka ma fenomenalna oprawę graficzną. Mam ochotę patrzeć i patrzeć na "Kroniki Jaaru". Good Job!

 Koniec tego dobrego, ta książka a raczej jej sposób promocji ma ogromny minus. Porównanie do Harrego Pottera. Po pierwsze, sama historia prócz magii i miejsca akcji nie ma nic wspólnego z dobrze znanym nam czarodziejem. A po drugie, nie rozumiem jaki sens ma porównywanie czegokolwiek z tak wielkim światowym hitem jakim jest saga o młodym czarodzieju. Troszkę mnie to denerwuję, ponieważ przez to hasło można oczekiwać czegoś zupełnie innego. Niestety, to nie koniec tego złego. Mimo tych 450 stron, akcja troszkę za szybko gnała. Zbyt dużo wydarzyło się w tak krótkim czasie. Momentami gubiłam się co gdzie jak i kto, ale może tylko ja mam problemy z tym :) 



 Książkę z czystym sumieniem mogę polecić młodszym jak i starszym czytelnikom. Każdy z nas znajdzie coś dla siebie. Zachęcam także, aby sięgnąć po dalsze losy Kate w kolejnej książce, sama na dniach wezmę się za nią. Moja ocena 7/10. 

Dziękuję wydawnictwu Czwarta Strona za udostępnienie egzemplarza.

października 21, 2017

Okładka była niebieska.

Okładka była niebieska.
 Witajcie,
należę do wielu grup zajmujących się książkami. Często pojawiają się zapytania o daną książkę, ktoś nic o niej nie wie prócz tego jakiego koloru była okładka. Sama też czasami mam taki sam problem. Postanowiłam zrobić listę z niebieskimi okładkami książek, które są często poszukiwane. Kto wie, może zrobię zestawienia całej tęczy? Dziś skupimy się na haśle: pamiętam tyle, że okładka była niebieska. Mam świadomość, że wiele było takich akcji, ale nadal pozostało wiele pytań dotyczących błękitnych okładek. Mam nadzieję, że komuś pomogłam! Zapraszam także do pisania swoich propozycji :)



Never never - Colleen Hoover, Tarryn Fisher


Ugly love - Colleen Hoover


Światło, którego nie widać - Anthony Doerr


Prawo przyciągania - Simone Elkeles


Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender - Leslye Walton


Przebudzenie - Stephen King


Bóg nigdy nie mruga - Regina Brett


Nie mów nikomu - Harlan Coben


Pochłaniacz - Katarzyna Bonda


Malfeto. Mroczne piętno - Marie Lu


Legenda. Wybraniec - Marie Lu


Bezsenność - Stephen King


Cud chłopak - R.J.  Palacio


Dotyk Julii - Tahereh Mafi



List z przeszłości - Mairi Wilson


Łowca snów - Stephen King


Playlist fot the dead - Michelle Falkoff


Serce z popiołu - Kathrin Lange


Zatoka trujących jabłuszek - Monika Szwaja


Za zamkniętymi drzwiami - B.A. Paris


Porwanie - Joanna Chmielewska










października 15, 2017

#10. Recenzja. Until November.

#10. Recenzja. Until November.
 "Niebezpieczna i pełna intryg codzienność."



Tytuł: Until November
Autor: Aurora Rose Reynolds
Tłumaczenie: Olgierd Maj
Wydawnictwo: Editio red
Rok wydania: 2017
Liczba stron: 247

 Jestem ogromną przeciwniczką czytania jednego gatunku książek, sama staram się nie ograniczać i co rusz sięgam po nowe, inne pozycje. Jako, że zaczął się rok szkolny, nie mam tyle czasu na studiowanie nowych lektur, postanowiłam znaleźć coś krótkiego i lekkiego na jesienne wieczory. W moje ręce wpadła pierwsza część cyklu "Until", autorstwa młodej Aurory Rose Reynolds. Przyznam się bez bicia, ale nigdy nie słyszałam o tej pisarce ani o samej sadzę. 

 "Until Novemver" opowiada o historii tytułowej November, która po natłoku tajemniczych i bolesnych zdarzeń w Nowym Jorku, postanawia wyjechać z miasta i odnaleźć spokój w rodzinnym miasteczku jej rodziców. Zostaje zatrudniona jako księgowa w klubie jej ojca, gdzie poznaje przystojnego Ashera. Początkowa niechęć do mężczyzny z czasem zmienia się w nieokiełznaną namiętność. Sielankowe życie zakochanej pary nie trwa długo, demony przeszłości powracają z dwojoną siłą.  Czy miłość November i Ashera przetrwa ten niszczycielski huragan?

 Zacznijmy od dobrych stron tej powieści, których niestety jest niewiele. Książkę czyta się bardzo szybko. Przebrnęłam przez nią w dwa wieczory, mimo natłoku obowiązków. Styl autorki jest bardzo lekki i przejrzysty. Miałam wrażenie, że przeczytam wszystko jednym tchem, mimo prostoty historii. Duży plus dla pisarki za zastosowanie narracji pierwszoosobowej (chyba doceniam ten aspekt w każdej powieści). Kolejne, co niezmiernie urzekło mnie w tej historii jest ogromna rola psa (tak, mam psa i jestem typową psiarą, wszędzie rozczulają mnie psy). Beast, jako prawdziwy, wierny pis przyjaciel nieraz wyciągnął z opresji bohaterów. Mogę godzinami pisać o wspaniałości psa, ale tym razem daruję sobie, tak, możecie dziękować :)

 Cóż, przed nami mniej miła strona powieści "Until November". Wspominałam już, że bardzo szybko przeczytałam tą książkę, dzięki językowi w niej zawartemu, ale także dzięki historii. Powieść ta jest według mnie nie rozwinięta. Mamy jakiś krótki wstęp, od razu akcja i koniec. Nic więcej, wszystko przeleciało jak piasek przez palce. Zero budowania napięcia, zero jakiegokolwiek wchodzenia w psychikę bohatera. Rozumiem, że miała być to lekka książka, ale żeby rezygnować z możliwości poznania i zrozumienia ruchów postaci to przesada. Kiedy wreszcie zaczynało się coś dziać, następował natychmiastowy koniec akcji. No i gdzie jest ta niebezpieczna i pełna intryg codzienność? Gdzie? Niestety, w ogóle nie wczułam się w tą fabułę, a bardzo chciałam.  Dawno nie spotkałam dzieła w którym tak bardzo drażnili mnie głowni bohaterowie. Nie będę się rozwodzić nad tym jak byli przewidywalni i szablonowi, powiem tyle: kolejna sierotka i jej wybawca, "super seksowny" samiec alfa. Chyba wiecie co jest dalej. Tak, milion nudnych scen seksu, a może ja już jestem wypaczona i nudzi mnie to.

 Reasumując, nie jest to najgorsza książka na świecie, ale także nie jest to majstersztyk powieści. Książka jest kierowana typowo do młodych kobiet i także im polecam tą historię. Na jesienny chłodny wieczór będzie w sam raz. Moja ocena 5/10.


Dziękuję Editio red za udostępnienie egzemplarza i możliwość przeczytania powieści.




września 17, 2017

Seriale, które warto nadrobić.

Seriale, które warto nadrobić.
Witam książkoholików!

Dzisiaj będzie coś innego, bo ile można o tych książkach gadać. Sorry, można o nich rozmawiać cały czas bez przerwy, ale trzeba przełamać tą monotonię panującą tutaj. Jak już mówiłam, dziś będzie ciut inaczej. Porozmawiamy sobie o godnych uwagi i czasu serialach. Mam wrażenie, że spora część naszego grona jest nie tylko uzależniona od książek, ale także od produkcji na szklanym ekranie. Uwaga, post nie będzie w żaden sposób poświęcony 13 Reasons Why, Riverdale ani Skam. Osobiście jestem ogromną fanką tych seriali, ale już każdy o nich słyszał i oglądał. Zestawienie jest w 100% subiektywne, jeśli znacie inne produkcje godne polecenia śmiało napiszcie o nich w komentarzu.
Miłej zabawy!


 Big Little Lies - spokojnie, dobrze napisałam. Dziś nie będzie o doskonale znanych nam Słodkich kłamstewkach. Pora na najlepszą obok Gry o Tron i Młodego Papież produkcję HBO. Wielkie kłamstewka to siedmioodcinkowa ekranizacja powieści o tym samym tytule autorstwa Liane Moriarty. Historia trzech matek, których pozornie idealne życie zmienia jedna skręcona kostka. Więcej nie muszę mówić, sami przekonajcie się, że warto. Zapomniałam wspomnieć, że w główne postacie wcielają się znakomite Nicole Kidman, Reese Witherspoon oraz Shailene Woodley. Jeśli jeszcze was nie przekonałam to powiem, że występuję tam Alexander Skarsgård. Jemu chyba już się nie oprzecie :)


House of Cards - Netflix, wszędzie Netflix, ale jakie byłoby nasze życie bez niego albo chociaż bez jego produkcji. Powiem szczerze, jak pierwszy raz usłyszałam o House of Cards podeszłam do tematu troszkę negatywnie, co mi się może spodobać w dramacie politycznym, zupełnie nie moje klimaty. A jednak, pilotażowy odcinek wszystko zmienił. W pierwszym czym się zakochałam był ruch kamery, a raczej jego brak. Jest to bardzo statyczny serial, ale dzięki temu ma swoją niepowtarzalną atmosferę. Akcenty ruchu tylko potęgują chłodny klimat intryg głównych bohaterów. Prócz tego mamy tu kopalnie doskonale przemyślanych dialogów i scen. W House of Cards nic nie jest przypadkowe. Dobór aktorów to strzał w 10! Nie wyobrażam sobie nikogo innego prócz Kevina Spacey i Robin Wright do zagrania tak wyrachowanej i zimnej pary.


The Crown - dziewczyny przyznajcie się która z nas nie chciała być królową albo chociaż  księżniczką. I mamy tu o dziwo nie na podstawie żadnej książki jak poprzednie pozycje historię, którą napisało życie. Mamy tu ukazane wydarzenia z młodych lat królowej Elżbiety II, wcale nie jest tak kolorowo jakby się mogło wydawać. Osobiście, zupełnie inaczej wyobrażałam sobie młodą monarchę, może jako bardziej spontaniczną osobę, a nie tak wyważoną. Jeśli sądzicie, że życie rodziny królewskiej jest usłane różami, to po obejrzeniu tego serialu zmienicie zdanie. Seans to także uczta dla oczu każdego estety. Każda lokalizacja oddaje charakter danej sceny i ogólnie panujący przepych w królewskim życiu. Polecam także każdemu fascynacie historii. 


Dr House - mimo tylu lat od zakończenia produkcji tego serialu nadal nabieram ochoty aby znów go w całości obejrzeć. Jeśli myślicie, że jest to  obraz przeznaczony tylko  dla osób zainteresowanych medycyną, to nie macie w ogóle racji. Mamy tu doskonale przedstawiony portret bohatera z bardo skomplikowana osobowością. Stwierdzenie mówiące, że Gregory House to Sherlock Holmes medycyny jest na pewno bardzo trafne. Każdy nowy odcinek niesie ze sobą kolejną zagadkę, której nikt prócz tytułowego doktora nie jest w stanie rozwiązać. Powalająca kreacja Hugha Laurie w mizantropa, gbura, cynika i samotnika na zawsze zostanie w sercach fanów oraz historii kinematografii.


Belfer - pierwszy i ostatni polski akcent na tej liście. Przyznam bez bicia, że nie należę do zwolenników polskich produkcji serialowych, ale Belfer to wyjątek. 10 odcinków, które obejrzałam w ciągu jednego dnia i nie żałuje. Mamy tu historię morderstwa młodej dziewczyny, którą rozwiązuje zwykły nauczyciel. Niby nic, ale jednak robi wrażenie. Uchwycony został także obraz małej polskiej miejscowości, która jest rządzona przez lokalnych biznesmenów. Oczywiście, nie mogło zabraknąć tu nieudolnych działań skorumpowanej policji. Nie możemy zapomnieć o plejadzie polskich aktorów na czele z Maciejem Stuhrem, których możemy tu spotkać.

BONUS!


Grey's Anatomy - medyczny tasiemiec, mający już 13 sezonów, a kolejne w produkcji. Z głównej pierwszej obsady zostało po tylu latach aż 4 postacie. Sezony ciągną się jak cholera, a ich zakończenia są na miane Mody na sukces, bo ile wybuchów, pożarów i katastrof może spotkać jeden szpital. Wiem, bardzo narzekam, ale chyba nigdy nie skończę Chirurgów oglądać. Ten serial milion razy złamał moje serce, ale i milion razy skleił je do kupy. Jako, że jestem na biochemie każda wiedza z zakresu anatomii jest na wagę złota, to oglądam dalej. Tak już z 10 lat. 


Nie myślcie, że zapomniałam o innych serialach wartych uwagi, ale ludzie ile można opisywać. Dorzucę jeszcze parę pozycji, które serdecznie wam polecam.

  • Gra o tron
  • Mr Robot 
  • Twin Peaks
  • How to get away with murder
  • Shameless
  • Channel zero
  • Stranger Things
  • Skins
  • Narcos
  • Lucyfer

Tak, to koniec. Mam nadzieję, że każdy z was znajdzie tu coś dla siebie. 


Enjoy!



sierpnia 23, 2017

#9. Recenzja. Przypadki Callie i Kaydena.

#9. Recenzja. Przypadki Callie i Kaydena.
"Czy jedna chwila może odmienić życie?" Zdecydowanie, tak!


Tytuł: Przypadki Callie i Kaydena
Autor: Jessica Sorensen
Tłumaczenie: Ewa Helińska
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Rok wydania: 2015
Ilość stron: 368 (wersja papierowa)

 Powiem szczerze, staram nie czytać tych samych książek parę razy, ale od każdej reguły przecież jest wyjątek. "Przypadki Callie i Kaydena" zostały przeze mnie pochłonięte dwa razy. Pierwsze czytanie miało miejsce zaraz po polskiej premierze powieści, już wtedy książka ta zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. W tym roku postanowiłam sięgnąć po kolejne tomy serii "The Coincidence" autorstwa Jessicy Sorensen, ale nie mogłam tak bez przypomnienia sobie treści pierwszego tomu. Zdecydowanie nie żałuję kolejnego podejścia!

 Callie i Kayden od urodzenia wychowują się w jednym małym miasteczku. On jest gwiazdą sportu w szkole, ona uchodzi za naczelną dziwaczkę i anorektyczkę. Kayden jest przystojny, ma piękna dziewczynę i wszystko czego zapragnie, z pozoru prowadzi wręcz idealne  życie. Callie ma tylko jednego przyjaciela, jest cichą, zamkniętą w sobie dziewczyną. Przez lata nie zauważali się, mieli oddzielne życia, plany. Każde z nich nosi w sobie wiele bólu i tajemnic. Jednej nocy, 4 miesiące przed wyjazdem na uniwersytet losy tych dwojga zejdą się. Ten wieczór zmieni ich życie o 180 stopni. Czy wspólnie małymi kroczkami pokonają demony przeszłości? Czy będą w stanie zaufać sobie wzajemnie?

  Nigdy nie płakałam przy książce, ale tu byłam blisko załamania. Naprawdę, "Przypadki Callie i Kaydena" doszczętnie zniszczyło mnie. Nadal nie wiem co mam o tej książce powiedzieć. Dawno, raczej nigdy żaden roman nie złamał tak mojego serca. Koniec, koniec tego płaszczenia się. Zacznijmy może od bohaterów, których nie da się nie lubić. Zostali wykreowani na zwykłych ludzi z ogromnymi problemami, ale mimo wszystko starają się wieść normalne, studenckie życie. Często narzekamy na główne postacie żeńskie, że są zbyt płytkie i denerwujące. Callie to zupełnie inna dziewczyna. Oczarowała mnie swoją niewinnością i delikatnością. Bardzo podobało mi się jej podejście do listy zadań. Oczywiście, że wykonywała je, ale spontanicznie, nie analizując za dużo, co zdarzało jej się w życiu. Jak każda kobieta zdecydowanie bardziej skupiłam się na bohaterach męskich, których mamy tu pod dostatkiem. Kayden, Luke, Seth, tylko wybierać między nimi. Zgadnijcie kogo pokochałam. Tak, każdego z nich, nie umiem między nimi wybrać. Kayden to bardzo smutny, aczkolwiek wspaniały chłopak. Wielkie zaskoczenie, nie był miękką kluseczką :)
Mimo wszystkich przykrych wydarzeń, trzymał łeb na karku. Jego pomysłowości czasami dobijała mnie. Jego plan z zawodami aby pobyć sam na sam z Callie był uroczy. Miałam ochotę przytulać go za wszystko co robił dla naszej bohaterki. Nigdy nie przekraczał granic, nie naciskał, wręcz ideał. To jeszcze nie koniec mojego rozwodzenia się nad chłopakami. Seth i Luke byli przyjaciółmi tytułowej pary. Szczerze, zazdroszczę im takich towarzyszy. Starali się być zawsze z nimi, pomagać, ale nigdy nie byli nachalni. Momentami ich wyrozumiałość była na wagę złota. Dodam jeszcze, że chłopcy byli bardzo zabawni, jak tu ich nie kochać. Nie tylko postacie są mocnym punktem tej powieści, mamy także fenomenalną narrację i styl autorki. Książka jest pisana z perspektywy Callie oraz Kaydena, co pozwala poznać nam dokładnie ich emocje i przemyślenia. Ogromny plus za tytuły rozdziałów, autorce należy się za to medal. Sposób pisania Jessicy trawił całkowicie w moje gusta. Był nowoczesny, ale bez niepotrzebnych udziwnień, które mogły zepsuć cały efekt. Dzięki temu wiem, że sięgnę po inne powieści spod pióra tej autorki. 

  Z ciężkim sercem, ale muszę powiedzieć to. Ta wręcz idealna lektura ma swoje nieliczne wady. Temat, oklepany jak cholera. Czytałam milion książek gdzie mamy bohaterów z problemami. Często mam dość tego, ale nie w tym przypadku. Kolejne co mnie bolało to zachowanie matki Kaydena. Wiedziała jakie okropne rzeczy dzieją się w jej domu, a mimo to nie reagowała, a nawet pozwalała na to wszystko. Kobieto, jak tak można? Jesteś na mojej czarnej liście. Ogólnie matki w tej powieści są denerwujące. Mama Callie według mnie stanowczo za dużo gadała, a nie słuchała córki. I tyle, nic więcej nie raziło mnie w oczy. Zaskoczeni? Ja tak.



 Dziewczyny, jeśli jeszcze nie czytałyście "Przypadków Callie i Kaydena" koniecznie sięgnijcie po nie własnie teraz. Nie ma co odkładać na później. Ostrzegam tylko, uzbroicie się w czas, herbatę i chusteczki. Sama przeczytałam tą książkę w jedną noc, a teraz chwytam po kolejne tomy tej serii. Moja ocena 9/10.

Enjoy!
Copyright © 2016 Wszystko i nic. , Blogger